Z ziołami znamy się od nasiona

 

Co łączy śmigus dyngus, kwarantannę, łazienkę i rośliny doniczkowe?

Wiosna jest najlepszym czasem na zaopiekowanie się naszymi "pozimowymi" roślinami doniczkowymi w domach. Zawiła i lekko patowa sytuacja aktualnej kwarantanny domowej, to świetny moment na wykonanie startowych zabiegów pielęgnacyjnych: przesadzanie, pikowanie, nawożenie, a może nawet rozejrzenie się za nowymi okazami roślin do uprawy w mieszkaniu. Jeśli dotychczas (z różnych względów) nie zajmowaliście się uprawą doniczkowej zieleni to warto zacząć właśnie teraz.

Jako miłośnicy "zielonego" z rosnąca tendencją ku przesadzie, podzielimy się z Wami naszymi wieloletnimi doświadczeniami związanymi z uprawą roślin na przysłowiowym parapecie. 

 

Korzyści obcowania z roślinami w domu

 

1. Pomagają się odstresować. Obecność roślin w najbliższym otoczeni zmusza nas do zwolnienia, zatrzymania się na moment w codziennej pogoni za nie zawsze pozytywnymi zdobyczami naszej cywilizacji. Są ważnym łącznikiem człowieka z naturą, a fakt, że jako istoty żywe wymagają od nas opieki, skłania do poświęcenia nieco czasu spokojniejszym sprawom.

 

2. Obcowanie z roślinami zwiększa też naszą kreatywność, co zostało już dawno udowodnione prze kręgi naukowców zajmujących się wpływem natury na naszą pracę i jej wydajność.

 

3. Rośliny oczyszczają i rewitalizują powietrze we wnętrzach. W ciągu dnia rośliny absorbują gazy zanieczyszczające znajdujące się w powietrzu, którym oddychamy. Pomagają również zwiększyć wilgotność powietrza.

 

To według nas najważniejsze korzyści wypływające z posiadania roślin w mieszkaniu, co nie oznacza, że wymieniliśmy wszystkie! Badania nad wpływem zieleni, żywych roślin na pracę naszego mózgu, płuc, czy ujmując to ezoterycznie - duszy, aktualnie ciągle prowadzi wiele instytutów naukowych. Jakiś czas temu pojawiła się lista roślin opublikowana przez NASA, którym to zawdzięczamy oczyszczanie powietrza ze szkodliwych substancji. 

 

 

Co zanieczyszcza nasze domowe powietrze?

 

Formaldehyd (Aldehyd mrówkowy) – stosowany jest przy produkcji chusteczek higienicznych, sztucznych tkanin odzieżowych, dywanów, materiałów budowlanych, kosmetyków do paznokci, płyt pilśniowych, toreb papierowych. Jest to substancja alergizująca. Przy większych stężeniach i długotrwałym wdychaniu powoduje nadwrażliwość. Powoduje podrażnienie dróg oddechowych, obrzęki krtani i płuc.

Benzen – silnie toksyczna i rakotwórcza substancja, która jest stosowana do produkcji plastiku, detergentów, pestycydów i leków. Występuje także w dymie tytoniowym, spalinach samochodowych, klejach i farbach. Podrażnia oczy i drogi oddechowe. Powoduje ból głowy i podnosi ciśnienie.

Ksyleny – Stosowane jako rozpuszczalnik farb i lakierów. Pojawiają się w wyrobach gumowych, skórzanych, dymie tytoniowym i spalinach samochodowych. Podrażniają usta, gardło, powodują ból głowy a w skrajnych wypadkach potrafią uszkodzić wątrobę, nerki i zaburzać pracę serca.

Amoniak – Występuje w środkach do czyszczenia szyb, nawozach, woskach do podłóg. Powoduje podrażnienie oczu, gardła, wywołuje duszności i kaszel.

 

Ta lekko przerażająca lista "trucicieli" powinna nas skłonić do bardziej radykalnych zmian w codziennym życiu. Może warto zaniechać używania chemii, może warto wrócić do babcinych metod konserwacji, mycia, pielęgnacji naszego domu...zastanówcie się. Póki co zajmijmy się naszymi zielonymi przyjaciółmi. 

Oto bardzo subiektywna lista doniczkowej natury w naszym domu. Przy każdej roślinie omówimy pokrótce jej wymagania, korzyści z jej posiadania, metody rozmnażania, jak i skąd pozyskaliśmy daną roślinę. W kwestii wyboru roślin nasze zdania są podzielone. Mama Stasia gustuje w tych kwitnących: storczyki, begonie, lilie, Tomek wybiera zdecydowanie "czyścicieli" powietrza, stąd skłonność ku skrzydłokwiatom, dla mnie natomiast fascynujące są te długowieczne i wręcz historyczne, które pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa. Sumując nasze preferencje otrzymacie całkiem zasobny zbiór. Nie uprawiamy cytrusów, bo nie mamy dla nich odpowiednich warunków do ich zimowania, ale mamy kilka egzotycznych okazów zielnych, którymi zajmiemy się w drugiej części.

Zaczynamy!

1. BEGONIA FREDDIE

 

Jest z nami od niepamiętnych lat, można rzec - roślina pokoleniowa.  Dla celów praktycznych można wyodrębnić podział tej licznej rodziny roślin na 3 grupy: begonie o ozdobnych kwiatach, begonie o ozdobnych liściach  i begonie krzewiaste. Jak widać Freddie zdecydowanie należy do tych z atrakcyjnym liściem. Jego liście są asymetryczne, na górnej części zielone, u spodu karminowe do ciemnego bordo. Czyż nie piękny?

 

Wszystkie begonie są cieniolubne, ponieważ ich naturalnym środowiskiem są tropikalne wilgotne lasy, gdzie rosną na ziemi lub jako epifity. Można też spotkać je w rejonach subtropikalnych, czy nawet górzystych na dużych wysokościach n.p.m. Nasz Freddie dobrze czuje się w rozproszonym świetle, nie lubi bezpośredniej ekspozycji słonecznej, zadowala się północnym oknem, albo podłogą, gdzie rośnie w cieni innych wyższych roślin. Jak zauważyliśmy begonie bogate w kwiaty zdecydowanie lepiej znoszą bezpośrednie nasłonecznienie. Lubią ziemię lekką, przepuszczalną, zasobną w próchnicę. Bogato rozgałęziony system korzeniowy czuje się doskonale w donicach szerokich i stosunkowo płytkich. Okres wzrostu trwa od lutego do późnej jesieni. Freddie nie gubi liści zimą, choć zdarza mu się słabszy okres, kiedy kilka z nich marnieje, więdnie i tu bez stresu należy je usunąć i poczekać cierpliwie na nowe przyrosty. Należy uważać by nie przesuszyć bryły korzeniowej, begonia lubi lekko wilgotną glebę. Podlewamy rzecz jasna woda miękką, nawozimy co kilka tygodni. (O nawożeniu roślin doniczkowych opowiemy na końcu).

To, że jest z nami od niepamiętnych czasów nie oznacza, że  mamy stuletni okaz begonii, o nie! Co kilka lat odmładzamy naszą roślinkę poprzez pobranie z niej sadzonki. Wystarczy urwać (bez pomocy narzędzi) zgrubiałe kłącze, a można też pokusić się o pobranie sadzonki liściowej.

Na Freddim jeszcze nigdy nie zaobserwowaliśmy szkodników, ale zdarza się, że inne ogonie je mają.

Roślina łatwa w uprawie, dekoracyjna. Begonie maja jadalne kwiaty, które można dodawać do sałatek. W smaku lekko kwaśne do cierpkich, tu zależy od odmiany.

 

2. PHILODENRON - FILODENDRON PNĄCY

 

Kolejna długowieczna roślina pokojowa. Z nami od...niepamiętnych lat. Znanych jest kilkaset gatunków. Pochodzenie: tropikalna dżungla Meksyku, Ameryki Środkowej, Peru, Brazylii, obecna też na Kubie, Jamajce i oczywiście w naszych domach. Literatura i różne poradniki nawołują do regularnego nawożenia w uprawie domowej, cóż...czynimy to sporadycznie, przy niektórych egzemplarzach prawie w ogóle. Nie namawiamy do zaniedbań, ale wniosek z pragmatycznego punktu nasuwa się sam. Filodendron jest niesamowicie silną i odporną rośliną (co widać na przyzegarowym 4 letinim okazie). Mieliśmy dawniej roślinę o gładkich ciemno - zielonych liściach, ale widocznie nie czuła się u nas dobrze, pozostał ten, o liściach pstrych. Podlewamy go miękką wodą, niezbyt regularnie, bo obserwując roślinę widzimy po kondycji liści kiedy potrzebuje wilgoci w glebie. Zdarza się, że starsze okazy wykształcają korzenie powietrzne (to samo dotyczy monster). 

Jest to roślina, która bardzo łatwo rozmnaża się wegetatywnie. Sadzonki wierzchołkowe pobiera się z kilkoma liśćmi i ukorzenia. Taki zabieg wspomaga też rozkrzewianie się górnych części pędów. Filodendron pnący lubi obrastać ściany czy paliki. Warto zapewnić mu taką podporę, aby roślina prezentowała się efektownie. Zwalcza wg. NASA - formaldehyd, ksyleny, benzen.

 

 

 

W naszej kuchni, w bliskim sąsiedztwie z kominkiem, czyli ciepłem i  suchym powietrzem filodendrony dzieląc los z zielistkami rosną w szklanych kulach z odpowiednim drenażem. Mają się dobrze i z każdym miesiącem przybywa im nowych liści.

Roślina nie jest jadalna, mało wymagająca. 

 

3. YUCCA - JUKKA

 

Niewiele jest roślin o skromniejszych wymaganiach niż jukka. To roślina z rodziny agawowatych. Nasza dorosła do punktu kulminacyjnego, czyli niemal do sufitu. Spolszczone nazewnictwo - jukka, juka nie ma nic wspólnego z jej wiarygodnym tłumaczeniem..krępla, o tak właśnie brzmi jej poprawne imię w naszym ojczystym języku. Pochodzi z rejonów półpustynnych Ameryki Południowej, Środkowej i Stanów Zjednoczonych. Ona wie, z racji swego pochodzenia jak magazynować wodę.

Latem podlewamy ją często, zimą bardzo skromnie. Tak, zdarzyło się nam ją "przelać" minionego sezonu i bidulka straciła przez to kilka liści u dołu pnia. Słusznie głosi porzekadło: "gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść". Tak to u nas się zdarzyło, że w ciągu dwóch dni podlał ją każdy z domowników. Uważajcie na to! Lepiej przesuszyć niż przelać! To piękna, bardzo efektowna roślina, niestety prezentuje się najlepiej w dużych przestrzeniach. Rosnąc ku górze skierowuje swój pień ku słońcu, w związku z czym należy jukkę obracać z donicą. Ten chytry zabieg pozwoli nam doczekać się okazałej, w miarę prosto rosnącej rośliny. Nasza należy do jukk aloesowych.

Nie należy do roślin jadalnych, często nazywa się ją palmą, choć nią nie jest. W kwestii rozmnażania, to najłatwiej jest ściąć wierzchołek i ukorzenić. Bez obaw z pozostawionego pnia możemy doczekać się odrostów.

 

Na zdjęciu nr dwa widać odrosty, które można spokojnie pobrać i przesadzić. Mamy nadzieję, że trafiły do dobrych domów;)

 

4. MONSTERA

 

Pochodzi z tropikalnych grzęzawisk Ameryki Południowej i Środkowej. Jest półepifityczną, zawsze zieloną, krzewiastą rośliną, pnączem. Jakże ona teraz znana i lubiana. Tak, dla monster nastąpił wielki come back i niesłabnąca moda na jej posiadanie. Nasza nie należy do tych największych, raczej jest średnia, a i tak swym rozmiarem zaczyna dominować przestrzeń w pokoju. Za chwilę powędruje na podłogę i tam będzie kontynuować swój żywot. Jest piękna! To niezaprzeczalny fakt. Co nas fascynuje? Powierzchnia liści, wycięcia, głęboka zieleń obecna cały rok na okrągło. W warunkach naturalnych dorasta do rozmiarów osiągających 10 metrów i kwitnie. Tak, kwiatów w mieszani nie doczekamy, ale warto nadmienić, że owoce wykształcane po jej przekwitnięciu są jadalne. Monstery pielęgnujemy tak samo jak filodendrony. Są pnączami, co widzieliśmy odwiedzając Barcelonę. Tam porastały ocienione antresolami skwery miejskie, wiły się zupełnie horyzontalnie, lub zwisały z pocienionych balkonów. Nasza monsterka przywędrowała do nas jako mała sadzonka z bydgoskiego Landschaftu. Dziękujemy za podzielenie się. Ten okaz ma ok. 5 lat i jak widać na zdjęciu, nie traktujemy jej horyzontalnie. Otrzymała solidną podporę i pnie się w górę. Po kilku latach doczekaliśmy się młodych odrostów...niebawem będą z tego młode sadzonki;)

 

A tu, dedykacja dla tych którzy nie dysponują powierzchnia XL dla monstery. Ot, taka maleńka, niepozorna, co absolutnie nie umniejsza jej piękności - Monstera Obliqua. To całkiem świeży nabytek, który przyjechał z SGGW w Warszawie. Zakupiony jako czterolistna sadzoneczka z uprawy uczelnianej. Rośnie zdrowo i tak samo jak jej kuzynka o zdecydowanie większych gabarytach nie lubi bezpośredniego nasłonecznienia.

 

5. SKRZYDŁOKWIAT 

 

 

 

Pochodzi z Kolumbii. Należy do bardzo atrakcyjnych i łatwych w uprawie domowej roślin. Żyje długie lata, kwitnąc każdego roku. W trakcie spoczynku od października do stycznia znosi całkiem dobrze suche powietrze, natomiast latem lubi zraszanie (jak widać na załączonym zdjęciu nasz okaz własnie kończy kąpiel w ciepłym deszczu). Gdy roślina wypuszcza nowe pędy to najlepszy czas na przesadzanie. Rozmnażamy go przez podział. Gdy powietrze w pomieszczeniu jest zbyt suche, końcówki liści stają się suche i brązowieją.

Tu widzicie młodą sadzonkę, która radzi sobie doskonale przy skąpym dostępie światła. Skrzydłokwiaty wolą zdecydowanie rozproszone słońce, ekspozycja pełna może porazić ich liście i z soczystej zieleni przebarwić na brąz. To jedna z roślin oczyszczających nasze powietrze, jak podaje NASA. Zwalcza trichloroeten, formaldehyd, benzen, ksyleny oraz amoniak.

 

6. SZEFLERA

 

Bardzo tolerancyjna, łatwa w uprawie roślina z rodziny araliowatych. Znosi zanieczyszczenia, zadymienie, słabe światło, a nawet przeciągi. Rośnie w w formie drzewka. Pochodzi z Australii i Nowej Zelandii, gdzie rośnie dziko jak nasz bluszcz pospolity. W swojej ojczyźnie dorasta do formy kilkumetrowego drzewka, ale i w warunkach domowych może osiągnąć całkiem spore rozmiary. Roślina, ze względu na zdolność pochłaniania zanieczyszczeń chemicznych dedykowana jest do sypialni. Szeflera nie lubi bezpośredniego nasłonecznienia, jak zauważyliśmy w pełnym słońcu jej liście mają bardzo krótkie ogonki i stają się drobne, jakby zminiaturyzowane. Podlewanie zimą - sporadyczne, latem należy pilnować wilgoci w donicy. Wymaga od nas nieco cierpliwości, bo co jakiś czas należy przetrzeć wilgotną szmatką jej wszystkie listki. Efekciarstwo, w postaci wszelkiego typu nabłyszczaczy w tym przypadku się nie sprawdzi. Szeflera tego nie lubi. Nasza mieszka na piętrze od 2 lat i jak widać nie zgubiła jeszcze żadnego liścia, uff. Więcej powiemy o niej za jakiś czas, gdy poznamy się lepiej.

 

7. GASTERIA

A oto i pierwszy w naszej prezentacji sukulent. Żelazna roślina, odporna i wytrwała. Jakiś czas temu pochwalilibyśmy się większym, znacznie bardziej rozrośniętym okazem, ale niestety jeden z naszych kotów rozprawił się z macierzystą Gasterią skutecznie. Została nam maleńka odnóżka, oto i ona. Wiara i troska o ocalałego członka naszej zielonej rodziny, mamy nadzieję ucieszy nasze oczy rozrośniętą sadzonką...nie od razu...za jakiś czas;). Sukulenty, to bardzo wdzięczne grubolistne rośliny, które udomowiliśmy z powodzeniem w naszych domach. Pochodzą z Afryki Południowej. Wszystkie tworzą rozetę, czyli liście wyrastają z jednego, centralnego punktu rośliny. Mamy tu, gatunkowo szeroki asortyment do wyboru. Nieco przypominają kaktusy, choć kolców nie mają, a raczej różnego rodzaju narośla i wyrostki. Gasteria lubi słońce, ale uwaga nie pełne, a raczej rozproszone. W pełnym słońcu marnieje, schnie, kurczy się i staje się mało atrakcyjna. Lubi wilgoć, nie błotnistą, a taką optymalną i pożywki te same które są odpowiednie dla kaktusów.

Na kaktusowej drabince uprawialiśmy kilkanaście odmian sukulentów. Część się zaadoptowała, część nie przetrwała próby życia w aluminiowych puszkach po groszku. Tak i tu kwestia techniczna. Najlepsze donice dla roślin domowych to donice gliniane i obowiązkowo z dziurką na dnie. Z naszej drabinki zostały wilczomlecze, wspomniana Haworthia, opuncja, grubosz, ale o tym dalej. Dziś rosną w znacznie zdrowszych "opakowaniach".

 

8. OPUNTIA - OPUNCJA

Kolczasta miniaturka, kaktus rodem z Ameryki. Wiele okazów tego gatunku znajduje się w kolekcjach zapalonych "kaktusiarzy". Wiele opuncji ma interesujące glochidy, czyli pęczki haczykowatych, szczeciniastych cierni. Należy wykazać się przy ich obecności ostrożnością, gdyż wczepiają się w naskórek i mogą powodować stany zapalne. Uważajmy zatem przy przesadzaniu opuncji. Lato lubi spędzać na zewnątrz, wygrzać się w słońcu. Zabiegi pielęgnacyjne jak u kaktusów, oszczędnie i z głową. U nas mini opuncja mieszka rok 3, a już kilka jej sadzonek powędrowało do nowych domów. Roślina łatwa w uprawie, wymaga mało zabiegów i tyleż samo miejsca do życia.

 

9. HIPPEASTRUM - AMARYLLIS

 

Uprawa i zaangażowanie mamy spowodowały, że z jednej cebuli otrzymanej w prezencie lata temu, mamy dziś całkiem sporą ich kolekcję. Każdego roku wędrują w formie prezentów do znajomych i sąsiadów. Jak podaje literatura, "botaniczne" formy Hippeastrum  dawno już zaginęły, lecz cechy ich przetrwały w nowej generacji mieszańców. Pochodzą z Ameryki Południowej. Cebule sadzimy do donic pod koniec grudnia. Z jednej można otrzymać nawet kilka kwiatów kwitnących na jednej, ale rozgałęziającej się łodydze. Po przekwitnięciu pozostają dekoracyjne, mięsiste liście. Na początku lata nasze amarylisy wędrują do ogrodu, gdzie przesadzamy je w miejsce cieniste, w którym rosną do późnej jesieni. Czas zimy jest dla nich okresem snu. Cebule należy przechowywać w suchym i ciemnym miejscu (bez donic i ziemi). Dla tych, co opiekują się daliami, ta zimowa procedura jest podobna. Kwitną wczesną wiosną i stanowią piękną dekorację domu podczas jeszcze szaro - zimowego krajobrazu na dworze.

 

10. GRUBOSZ - DRZEWKO SZCZĘŚCIA

 

Roślin z tego gatunku jest sporo, są sukulentami pochodzącymi z Afryki. W swej ojczyźnie osiągają formę solidnego drzewka. Grubosze rosną wolno, ale odwdzięczają się swą urodą. W warunkach domowych lubią rosnąć w ziemi dobrze zdrenowanej, należy pamiętać by podlewać je tylko gdy podłoże przeschnie. Nasz egzemplarz ma już swoje lata, dolna jego część z czasem zdrewniała i straciła grube liście. Mamy też taki, który przycięliśmy na pewnej wysokości i dzięki temu otrzymaliśmy rozkrzewione drzewko bonsai. Grubosze rozmnażamy przez młode sadzonki.

 

11. ALOES

Aloesy w uprawie domowej spisują się doskonale. U nas mieszkają 3 gatunki. W swoim suchym i kamienistym krajobrazie Południowej Afryki, Półwyspu Arabskiego oraz na wybrzeżach Morza Śródziemnego zliczono ponad 180 gatunków. W warunkach naturalnych są bylinami, albo dość wysokimi półkrzewami. W Polsce najczęściej uprawia się aloes drzewiasty. Zdjęcie trzech stosunkowo młodych sadzonek poniżej.

 

Aloesy możemy traktować jako rośliny dekoracyjne, ale najważniejszą ich cechą są właściwości prozdrowotne i lecznicze. W środku mięsistych liści znajdziemy galaretowatą substancję i sporą ilość soku. Liście i sok zawierają duże ilości śluzów, wśród nich stymulator bigenny  anolektynę B, antrazwiązki, witaminy, sole mineralne zasobne w magnez, cynk i miedź. Nadmienić należy, że owe stymulatory biogenne pobudzają mechanizmy odpornościowe organizmu. Działają przy tym bakteriobójczo, przeciwzapalnie, regenerują skórę i błony śluzowe. My stosujemy aloes zazwyczaj zewnętrznie. Traktujemy go jak opatrunek na rany czy oparzenia. Znamy też przepis na winko aloesowe, ale nim dojdzie do jego wytworzenia będziemy musieli poczekać jeszcze kilka lat. Dla posiadaczy dorodnych i leciwych egzemplarzy aloesów. Oto przepis.

 

Winko aloesowe - na wzmocnienie organizmu

Używamy liści minimum trzyletniej rośliny, nie podlewanej co najmniej przez 3 dni i przechowywanej przez 5 dni w ciemności.

Liście miażdżymy, na każde 0,5 kg liści dodajemy tyle samo miodu i 2 szklanki czerwonego wina gronowego.

Mieszaninę tę pozostawiamy w ciemności na ok. 5 dni (do przemacerowania).

Po tym czasie odcedzamy, zlewamy do butelek i przechowujemy w miejscu chłodnym i ciemnym.

Winko takie pije się przez 5 dni, 3 razy dziennie po łyżce stołowej.

Kuracja nie powinna trwać dłużej niż 2 miesiące.

Na zdrowie!

C.D.N.

Niebawem zajmiemy się kolejną subiektywną grubą naszych domowych roślin. Będzie o wilczomleczach, fikusach, koleusach, fuksji, gynurze, krasnokwikwiecie, dziś pominiętych zielistkach, kilku kaktusach, awokado i wreszcie zimujących w domu ziołach.

Poniżej jeszcze jedna korzyść obcowania z roślinami w domu...są inspirujące dla malarza;)

 

 

"DAWNE RECEPTURY LECZĄ I BAWIĄ"

- powiedział Łukasz H.

 

Jak zabrać się za ocet? Po co mi ten ocet? 

Temat zaczniemy od grubej ligi, od octu, który nasza ludzka historia nazwała OCTEM 7 ZŁODZIEI (choć tak na prawdę było ich niby czworo...)

Uważyliśmy tę miksturę w samym środku minionego lata, ot na próbę i dla własnego użytku. Octy naturalne, żywe bądź jak niektórzy nasi klienci mówią - prawdziwe, mają sporo właściwości prozdrowotnych. Najpopularniejszy jabłkowy, wiadomo...ale nas pokusiło o eksperymenty i po wielu próbach udanych bądź tych mniej spektakularnych, zajęliśmy się na dobre octami ziołowymi. Mając własny zaufany produkt w postaci ziela i kwiatów można podjąć rożne eksperymenta.

Naszym nr 1 stał się ocet z kwiatów czerwonej bazylii, tuż za nim jest aromatyczny z kwiatów oregano lebiodki i kwiatów mięty omszonej, potem ostrzejsza liga z hyzopem, na śliwce, z estragonem, mniszkowy - wytrawny i cierpki, ale ten....7 ZŁODZIEI...powala! W smaku niby żółć, w kolorze uroczo herbaciany, klarowny i aromatyczny, w działaniu..zabójczy. Nie namawiamy do picia, choć sami takie testy przeprowadziliśmy. Wiadome jest, że to pogromca, gorzki, cierpki i doskonale nadaje się do wykonywania domowych dezynfekcji, do płukania gardła, przemywania tego i owego w zgodzie z naturą, bez chemii.

 

Rys historii, bo bez tego ani rusz.

Dawno, dawno temu, kiedy w Europie panoszyła się i zbierała swe smutne żniwa dżuma, człowiek wpadł na "chytry" pomysł i zamiast modłów, czy gorzej klątw rzucanych w przestworza pochylił się nad ziołem i zrobił z niego leczniczy i wręcz cudotwórczy ocet. Tak więc źródła donoszą: Marsylia 1720, szaleje dżuma. Nawet w obliczu ludzkiej klęski znajdą się śmiałkowie uparcie uprawiający swój nikczemny zawód - szabrunek, złodziejstwo, czy lichwę. Otóż owi złodziejaszkowie, by bezkarnie ograbiać domy marsylskich mieszczan i przy tym zachować siłę, chart ducha i tym bardziej ciała, nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, wpadli na pomysł wykonania mikstury ochronnej. Owa mikstura to nic innego jak ocet, ale nie byle jaki...o nie! W składzie jak podają źródła pisane...

 

No dobrze zacytujemy:

"Wziąć pączków świeżych piołunu wielkiego, piołunu małego, rozmarynu, szałwii, mićkiewiu, ruty, każdego po łutów 3, kwiatu lawendowego łutów 4, czosnku 1/2 łuta, dźięglu 2 łuty, tatarskiego ziela korzeń, cynamonu, goździków, muszkatołowych gałek każdego 1/2 łuta, octu winnego najtęższy garniec. Te wszystkie preparata pokrajać, potłuc i w szklany gąsior z tym octem pomieszać, dobrze zawiązać pęcherzem i niech przez 12 dni na słońcu stoi. Tym się umywać na czczo po łyżce co dzień zażywać. Nos i gębę tym nacierać i zawsze nosić w balsamce przy sobie, dla częstszej wąchania sposobności"

*mićkiew - to mięta

*łut - dawna jednostka miary masy, obowiązywała do końca XIX wieku, a w Polsce w zależności od okresu wynosiła od 10 do 50 gramów

 

Wracając do opowieści o rzeczonych złodziejaszkach. Ponoć za swe niegodziwości zostali pojmani i pod groźbą katowskiego topora zdradzili recepturę na chroniącą ich przed zarazą miksturę. Tak oto kończy się legenda 7 złodziei, co stało się z samymi bohaterami, trudno wyrokować, ale wiadomym jest że pozostawili po sobie schedę w postaci recepty na OCET 7 ZŁODZIEI (albo 4, któż to wie ilu ich było).

Na przestrzeni wieków receptura uległa licznym modyfikacjom. Sami odnaleźliśmy kilka wersji z różnym składem ziół. W związku z tym pozwoliliśmy sobie na własną interpretację i stworzyliśmy przepis z Makowiska. 

Istotą i niezmiennym składnikiem zawsze jest ocet jabłkowy, a kwestia doboru ziół zależy już od własnych upodobań, posiadania surowca i najważniejsze wiedzy. W miksturze owej znaleźć się muszą zioła przeciwbakteryjne, antywirusowe, odkażające.

 

Zastosowanie octu ma bardzo szerokie spektrum, można go stosować przy wszelkiego rodzaju infekcjach, chorobach zakaźnych, spożywać jako środek wzmacniający i podnoszący odporność. Jako przyprawę czy marynatę do potraw (w tym przypadku zrezygnowalibyśmy z tej możliwości), jako środek dezynfekujący. Do kąpieli, płukania włosów, przemywania twarzy, nacierania klatki piersiowej a nawet jako środek odstraszający owady. 

 

OCET 7 ZŁODZIEI (z Makowiska)
jabłka, bylica piołun, lawenda, rozmaryn, szałwia lekarska, mięta pieprzowa, hyzop, goździki i cynamon.

 

Czy dawne receptury leczą? Owszem, ale nie należy ich stawiać na piedestale i wyrokować o swoim zdrowiu i samopoczuciu na podstawie pism minionych epok. Od tamtych czasów zmieniło się wiele, nawet wirusy mamy już zupełnie inne, zmutowane! Tak czy inaczej...ocet ów nie szkodzi i z pewnością dobrze dezynfekuje.

 

 

Copyright © 2024 Wszelkie prawa zastrzeżone.